"Będziecie na wiatr mówiącymi"
(z lokalnego tygodnika Wiadomości Wrzesińskie)

Będziecie na wiatr mówiącymi

 

9 maja to wcale nie dzień zwycięstwa. W 1848 płk AUGUSTYN BRZEŻAŃSKI, przymusowy sukcesor MIEROSŁAWSKIEGO, podpisał w Bardzie układ kapitulacyjny i w ten sposób zakończyła się wielkopolska Wiosna Ludów.

Pałac istnieje do dzisiaj, ale jest właściwie ruina, a sam ruch był od początku pełzającą klęską. Z tej maki chleba więc nie było, ale w Bardzie się tym nie przejmują, gdyż na tym polu mają tradycje nie tylko starsze, ale żywe do dzisiaj. Pisałem kiedyś o historii cechu chlebowego, który grupował kilka profesji. Na plan pierwszy wysunęli się oczywiście piekarze, ale z początku wcale nie oni byli najważniejsi, gdyż piece chlebowe były w co drugim wrzesińskim domu. Prym wiedli młynarze - we Wrześni i powiecie stale funkcjonowało do 10 młynów wodnych, ale pod względem przerobu nad wszystkim górowały wiatraki.

MĘŻYŃSCY związani są z Bardem od zawsze, a pierwszy wiatrak postawili sposobem gospodarczym, wykorzystując drewniane elementy Arki Noego. Rzecz jest trudna do udokumentowania, gdyż najstarsze zapisy parafialne dotyczą czasów zupełnie współczesnych, czyli roku 1806, a więc przedednia utworzenia Księstwa Warszawskiego. Odnotowano imiennie WOJCIECHA MĘŻYŃSKIEGO, który był ojcem MIKOŁAJA. Ten miał syna JANA, któremu w 1919 urodził się syn MARIAN, człowiek obecnie już sędziwy, ale nadal kierujący rodzinnym przedsiębiorstwem. Po drodze przodkowie brali udział we wszystkich wojnach i powstaniach. Najczęściej bywali zwycięzcami, chociaż MIKOŁAJ w 1870 bronił barw pruskich. Ale JAN był już triumfatorem niekłamanym, gdyż podczas wielkiej wojny 1914-1918 zmienił front i zaciągnął się w szeregi powstańcze, a później na drugiej flance pogonił bolszewika.

MARIAN przed wojną skończył 6 klas i zaliczył też siódmą, gdyż akurat szkoła w Bardzie przeskakiwała szczebel zorganizowania. Od razu podjął naukę zawodu, ale we wrzesińskiej Szkole Dokształcającej nie było specjalności młynarskiej i dojeżdżał więc do Gniezna, gdzie przez dwa lata rychtował się na fachowca, raczej jednak pod względem teoretycznym, gdyż praktykę odbywał codziennie w wiatraku, położonym na niewielkim wzniesieniu w kierunku Chwalibogowa.

Wiatrak trwał, chociaż był ustawicznie modernizowany. Naturalnych wrogów nie miał, gdyż racjonalna Wielkopolska nie wydawała Don Kichotów. Nie było też w pobliżu żadnego młyna i dobrze, gdyż konkurencja jest dobrodziejstwem, ale tylko dla klientów. Był to typ koźlaka, a całą robotę wykonywały kamienie młyńskie. Z napędem jednak bywało różnie, gdyż wokół rozciągała się równina. Na ogół szukało się wiatru w polu, chociaż nieraz wszystko aż trzeszczało. Stara to prawda, że żaden rolnik nie zaznał jeszcze idealnej aury i każdy jest meteorologicznym malkontentem, ale to jeszcze nic w porównaniu z młynarzami - to zabierało im dech w piersiach, to zaraz musieli to sami wydmuchać.

Interes szedł dobrze do 1920, gdyż później mąki się już w wiatrakach nie mełło. W każdej okolicy ich rolę przejmowały młyny mechaniczne - we Wrześni zakład MAKSYMILIANA WIRTHA, który miał również piekarnię i posądzany był o uprawianie nieuczciwej konkurencji. Były nawet protesty i procesy, wytaczane głównie przez piekarzy i wszystko ułożyło się dobrze dopiero wtedy, gdy młyn na Czerniejewskiej stał się własnością polskiej rodziny... PRUSKICH.

Podstawą bytu wiatraków było śrutowanie, czyli w uproszczeniu - wytwarzanie paszy. Wydajność wynosiła 500 kg na godzinę, jeśli wiatr wściekał się na zawadzające mu wiatraki. MARIAN miał szczęście w nieszczęściu, że przed wojną nie zdążył odsłużyć wojsko i okupację przepracował w Bardzie. Niemcy wyznaczyli treuhändera, który jednak na młynarstwie w ogóle się nie znał i trzeba było tylko uważać, żeby nie przesadzić z normami przerobowymi. Groźniejsi byli niemieccy policjanci, ale pochodzili z rajchu i ich rodziny też potrzebowały nieraz trochę mąki. Jeden z nich chciał nawet honorowo płacić od tytki, ale były podejrzenia, że może być prowokatorem i pozostało mu jedynie wykupywanie się tytoniem. Niemcy nie pozwalali na mączny przemiał ziarna i możliwe było tylko śrutowanie, ale żyta w ogóle nie można było ruszać. Surowiec strategiczny.

Po wojnie dużo się nie zmieniło, choć wiał inny wiatr, ale sypał mąką w oczy przede wszystkim rolnikom. Bardo szybko zostało objęte elektryfikacją i przed tym już nie było ucieczki. Całościowa kalkulacja nakazywała MĘŻYŃSKIM zmienić lokalizację i zrezygnować z kosztownych przyłączy. Dotychczas jednak przesuwały się tylko domki różnych wiedźm i czarownic, gdyż stały na kurzych, a może nawet kaczych łapkach, ale zaraz po wojnie w Warszawie przesunięto kościół. Nie miało to jednak nic wspólnego z Bardem, które poradziło sobie samo.

Wiatrak stał na drewnianym fundamencie krzyżowym (koźle), natomiast na nowym miejscu czekał na niego fundament z prawdziwego zdarzenia. Najpierw wiatrak skręcono łańcuchami, gdyż podobną próbę podjęto nieco wcześniej w okolicach Pyzdr i koźlak się rozsypał, zabijając właściciela oraz jego syna. Użyto kantówek i drewnianych wałków, ale później podkładano już butle od tlenu. Całość ciągnęło czterech ludzi centymetr po centymetrze, jednak używano również kołowrotów - w zależności od nachylenia terenu. Operacja była bardzo trudna i wymagała nie lada pomyślunku, ale w rezultacie wiatrak przewędrował prawie 500 m i został nasunięty na murowany fundament. Był to już więc prawdziwek, a nie koźlak. Na dodatek w okolicy nadal nie było konkurencji i wiatr nie miał wielkiego wyboru, jeśli przyszła mu ochota pokręcić się na karuzeli.

W miastach były już jednak państwowe młyny mechaniczne. Mimo to z socjalizmu udało się jakoś wykręcić, chociaż regułą były częste kontrole, które zawsze coś znalazły. Obowiązywały normy przerobowe i wystarczyło, że znaleźli jeden 25-kilogramowy worek ponad plan - od razu było kolegium i wysoki domiar. Gdyby to był młyn przemysłowy, to jego los byłby chyba przesądzony, ale na szczęście chodziło o swojski wiatrak, słabo kojarzony z kapitalizmem i wyzyskiem chłopów. Pełnoprawny młyn mechaniczny to dopiero rok 1961, kiedy restrykcyjność systemu już nieco osłabła. I tak trwa to do dzisiaj. Produkuje się dwa rodzaje mąki (500 i 750). Ta druga jest uznawana za użytkową - ma ciemniejszy kolor, gdyż eksploatuje się do końca otręby. Wypieka się z niej chleb. Pięćsetka, którą można nazwać mąką tortową, uzyskiwana jest głównie z pszenicy i właśnie ona trafia do obiegu handlowego. Pośrednicy, czyli klienci młyna, reklamują ją jako mąkę z Barda, gdyż miejsce wyrobu jest doskonałą dźwignią tego handlu.

Interesu nadal dogląda 88-letni MARIAN MĘŻYŃSKI, pracujący 12 godzin na dobę, mający na etacie tylko dwóch pracowników. Trzyma się krzepko i nie wyobraża sobie bezczynności, ale jest problem następcy. Właściciel to bezdzietny wdowiec (żona STANISŁAWA NOWACKA zmarła w 1983). Młyn przejmie więc członek rodziny, chociaż zmianie ulegnie nazwisko właściciela. Zostanie wszakże Bardo. Jednak na razie MARIAN MĘŻYŃSKI tryska witalnością i chyba Wańkowicz nie miał racji: to mąka, a nie cukier krzepi. I to nie o nim pisał św. Paweł do Koryntian: Będziecie na wiatr mówiącymi.

Źródło: http://www.wrzesnia.info.pl/tematycznie/historia?start=126